travel

Another new beginning

Here we go again. This time the destination is hot (just check the weather forecast below). It is time to pay a visit to dear old Africa again. We will return to Gatwick, but unfortunately, we must start from Luton. So first it is a few hours in a car (we took a taxi), then a short visit to the Pret at the airport, boarding, about 4 hours of flight, and finally we land in Marrakech.

The taxi driver organised by our Riad is supposed to wait for us here. I cannot wait to see the medina.

Nową podróż czas zacząć. Tym razem w miejscu docelowym jest bardzo gorąco (wystarczy sprawdzić prognozę pogody na fotce poniżej). Nadszedł czas, aby ponownie odwiedzić kochaną, starą Afrykę. W drodze powrotnej wylądujemy na Gatwick, ale niestety wylatujemy z Luton. Czyli najpierw kilka godzin w aucie (tyle dobrego, że taksówką), potem krótka wizyta u Preta na lotnisku, wejście na pokład, jakieś 4 godziny lotu i wreszcie lądujemy w Marrakeszu.

Taksówkarz zorganizowany przez nasz Riad ma tu na nas czekać. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę medynę.

Seoul awaits

 After nearly a year of more or less systematic Korean classes, it is perhaps a good time to visit Seoul. Plane tickets were so expensive we almost gave up, but I had already booked my language school for two weeks, so in the end, we persisted. Boarding the plane, I was tired as a zombie (I had pulled out an all-nighter to finish marking my supplemental exams), so I slept away most of the flight (excuse my hair!). I watched half of a movie (fell asleep even though it was an excellent movie), had my meals, and that is all. The rest of the time, I was zoned out. Marcin was watching movies one after another.

 

Po prawie roku mniej lub bardziej systematycznych lekcji koreańskiego, przyszedł czas na odwiedzenie Seulu. Bilety lotnicze były tak drogie, że prawie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, ale już wcześniej zarezerwowałam szkołę językową na dwa tygodnie, więc w końcu jakoś się udało. Wsiadając do samolotu, byłam zmęczona jak nie przymierzając zombie (sporo ponad dobę bez snu bo przed samym wyjazdem miałam sierpniowe egzaminy do poprawienia), więc przespałam większość lotu (stąd “fryzura”) Obejrzałam pół filmu (zasnęłam w trakcie,  chociaż był to świetny film), zjadłam posiłki i to wszystko. Przez resztę czasu byłam wyłączona. Marcin tymczasem urządził sobie maraton fimowy.

After landing, we went to tick off our after-arrival COVID PCR (we had it pre-booked and so it went relatively smoothly) and then grabbed a taxi to the hotel. It was a rainy day in Seoul, and neon lights reflected beautifully on the wet surfaces, so everything looked quite beautiful.

 

Po wylądowaniu poszliśmy odfajkować nasz COVID PCR po przyjeździe (mieliśmy to wcześniej zarezerwowane, więc poszło stosunkowo gładko), a następnie złapaliśmy taksówkę do hotelu. To był deszczowy dzień w Seulu i neony pięknie odbijały się na mokrej nawierzchni, więc od razu nam się miasto spodobało.

We are staying in the Four Points Sheraton in Myeongdong, although it really is Euljiro. The reception is on the 4th floor, and I find it strange at first, but thinking about it, it gives you an excellent sense of privacy, not having to go through the reception each time you go in and out.

Our room is tidy and comfortable enough, and I love the view of the N Seoul tower. It is quite an iconic view (and we can also see the Myeongdong Cathedral).

 

Zatrzymujemy się w Four Points Sheraton w Myeongdong, choć tak naprawdę jest to Euljiro. Recepcja znajduje się na 4 piętrze i na początku wydaje mi się to dziwne, ale jak o tym pomyśleć, brak konieczności przechodzenia przez recepcję za każdym razem, gdy wchodzisz i wychodzisz z hotelu daje dużo większe poczucie prywatności.

Nasz pokój jest schludny i wystarczająco wygodny, a w bonusie mamy widok na wieżę N Seoul. (Możemy też z okna zobaczyć katedrę w Myeongdong).

Hello Bangkok, my old friend

What is delayed is not lost. This time everything has gone smoothly and after 12 hours of flight and two mediocre meals here we are in hot as the oven’s interior Bangkok. It is the early rainy season, and I hope the weather will not be too bad. Our pre-booked taxi is waiting for us and off we go to Conrad, where we will stay for the first two nights.

 

Co się odwlecze to nie uciecze. Tym razem wszystko poszło gładko i po 12 godzinach lotu i dwóch bardzo średniej jakości posiłkach jesteśmy w gorącym jak wnętrze piekarnika Bangkoku. Mamy początek pory deszczowej, ale mam nadzieję, że nie będzie nam za dużo lało. Już czeka na nas zarezerwowana taksówka i jedziemy teraz do Conrada, gdzie zatrzymamy się na pierwsze dwie noce.

False start

I was too frustrated at first, and too ill later to make an entry about it when it happened. 26th of March was to be the day to start our first “far away” travel since lockdowns malarkey started in 2020. Our last trip before the pandemic was to Bangkok, our first trip “after” the pandemic we also planned for Bangkok. It took a lot of procedures and bureaucracy-infused steps, but finally, there we were at the Heathrow airport, a bit tired, but excited and ready to go. Only I tested positive on Covid PCR. No symptoms at all, all tests at home were negative, but at the airport my PCR was positive. Twice. (First time I thought it must have been a false positive, but nope, tough luck, the second trial replicated the first result). We spent a day at the airport (rebooking flights for the evening (before we knew it was in vain), rebooking tests, waiting for the test results, and then informing hotels and Agoda and sorting things out). The good thing was, we managed to postpone all the hotels without any extra costs, the bad thing was, I was ill. I remained asymptomatic for another 24 hours or so and then I was as sick as a dog. Marcin followed. At the end of the day, this PCR was a blessing in disguise. I cannot even imagine being so ill during travel.

 

Na początku byłam zbyt sfrustrowana, a później zbyt chora, żeby zrobić wpis, kiedy sprawy miały miejsce. Zatem mała podróż w czasie teraz. 26 marca miał być dniem rozpoczęcia naszej pierwszej „dalekiej” podróży, odkąd w 2020  rozpoczęły się blokady związane z pandemią. Nasza ostatnia podróż przed pandemią była do Bangkoku, nasza pierwszą podróż „po” pandemii (wszyscy udajemy obecnie, że pandemia się skończyła) zaplanowaliśmy również do Bangkoku. Wymagało to wielu procedur i biurokratycznych kroków, żeby uzyska Thai Pass, ale w końcu byliśmy na lotnisku Heathrow, trochę zmęczeni, ale podekscytowani i gotowi do drogi. Tyle tylko, że ja ni z gruszki ni z pietruszki dostałam nagle pozytywny wynik w Covid PCR. Brak objawów, wszystkie testy w domu były negatywne, ale na lotnisku moj PCR był pozytywny. Dwa razy. (Początkowo myślałam, że to musiał być fałszywie pozytywny, ale nie, jak pech to pech, druga próba powtórzyła pierwszy wynik). Spędziliśmy zatem „uroczy” dzień na lotnisku (przebukowanie lotów na wieczór (zanim dowiedzieliśmy sie, że na próżno bo i tak nie wylecimy), przebukowanie testów, oczekiwanie na wyniki testów, a następnie poinformowanie hoteli i Agody i przebukowanie terminow). Dobra strona medalu, to że udało nam się przełożyć wszystkie hotele bez dodatkowych kosztów, zła – moja choroba. Pozostałam bezobjawowa przez kolejne 24 godziny, a potem była masakra piłą mechniczną. Marcin poszedł w moje ślady. W sumie to ten pozytywny PCR był szczęściem w nieszczęściu. Nie wyobrażam sobie nawet takiego chorowania w podróży.