city

Cristo Blanco

We kicked off the day bright and early, like 6:30 a.m. kind of early (and that was already after breakfast). A car scooped us up from the hotel, and we headed uphill for about 15 minutes, climbing into the hills above Cusco. First stop: Cristo Blanco.

Cristo Blanco (a.k.a. the big white Jesus statue watching over the city) is one of Cusco’s most iconic landmarks. It stands 8 meter tall, with arms stretched wide in a gesture of protection of the city. The statue is perched on Pukamoqo Hill (also known as Red Hill), which sits at 3,575 meters above sea level. The Incas considered this a sacred spot, and it's not far from the impressive Sacsayhuaman fortress.

The sculpture itself has an interesting backstory. It was a gift from the Arab-Palestinian community in 1945 and was created by local sculptor Francisco Olazo. It’s made from granite, cedar, clay, iron, and wire.

Dzień zaczęliśmy wcześnie rano. Po śniadaniu, około 6:30, z hotelu odebrał nas samochód i po około 15 minutach jazdy pod górę dotarliśmy w okolice wzgórz nad Cusco. Pierwszy przystanek: Cristo Blanco.

Cristo Blanco (czyli „Biały Chrystus”) to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów w Cusco. To ośmiometrowy posąg Jezusa Chrystusa z rozpostartymi ramionami, który stoi na wzgórzu i symbolicznie chroni miasto. Statua znajduje się na wzgórzu Pukamoqo (znanym też jako „Czerwone Wzgórze”), położonym na wysokości 3575 metrów n.p.m. Inkowie uważali to miejsce za święte, a w pobliżu znajduje się imponująca twierdza Sacsayhuamán.

Sama rzeźba została podarowana przez społeczność arabsko-palestyńską w 1945 roku, a jej autorem był lokalny artysta Francisco Olazo. Do jej budowy użyto granitu, cedru, gliny, żelaza i drutu.

But what makes this stop so memorable is the incredible view over Cusco. From up here, the city stretches out in every direction, quiet and golden in the early morning light.

Ale to, co naprawdę czyni ten przystanek wyjątkowym, to niesamowity widok na całe Cusco. Z góry miasto rozciąga się we wszystkie strony, o tej porze jeszcze ciche i skąpane w porannym świetle.

We took a few photos (we could easily even spot our previous hotel from here), took it all in, and left just as souvenir vendors began to arrive and set up for the day. Perfect timing.

Zrobiliśmy kilka zdjęć (bez trudu udało nam sie stąd wypatrzeć nasz poprzedni hotel), przez chwilę postaliśmy chłonąc widoki i ruszyliśmy dalej, kiedy pierwsi sprzedawcy pamiątek zaczęli przywozić swoje stoiska. Idealne planowanie.

Plaza Regocijo

After checking in at our second hotel, we found ourselves once again at Plaza Regocijo, also known by its Quechua name, Kusipata (“Place of joy”). Once part of Huacaypata, the grand ceremonial plaza of the Incas, this space was gradually divided under Spanish rule, eventually giving rise to both Plaza de Armas and Plaza Regocijo as we see them today.

Unlike the busier main square, Plaza Regocijo feels a bit more relaxed. It’s shaded by trees, lined with benches, and cantered around a modest fountain, all surrounded by colonial-style buildings.

But this time, we came back for two specific spots: the Museo Histórico Regional, also known as Casa Garcilaso, and the Choco Museum.

 

Po zameldowaniu się w naszym drugim hotelu, ponownie trafiliśmy na Plaza Regocijo, który znany jest również pod swoją keczuańską nazwą Kusipata („miejsce radości”). Teren ten był niegdyś częścią Huacaypata, wielkiego, ceremonialnego placu Inków, który z czasem, pod panowaniem hiszpańskim, został podzielony, dając początek dzisiejszym Plaza de Armas i Plaza Regocijo.

Plaza Regocijo jest zwykle mniej zatłoczony niż Plaza de Armas.Jest tu trochę drzew. Ławki i nieduża fontanna, a wokół znajdują się budynki w stylu kolonialnym. Ale my tym razem wróciliśmy tu głownie, żeby odwiedzić dwa miejsca: Museo Histórico Regional, znane również jako Casa Garcilaso, oraz Muzeum Czekolady (Choco Museum).

Early morning walk

Today we got up at 5 a.m., which already felt like a bold life choice, because we’d heard there was a morning mass at Templo de Santa Clara. Apparently, it was our chance to see the church’s interior. Well, turns out “we heard” wasn’t exactly the most reliable source. The place was completely closed and nothing indicated it would change any time soon.

Still, despite the slightly crispy weather (we donned warm jackets!), the walk there was worth it. Cusco at that hour is genuinely peaceful - quiet streets, soft light, no groups with flags or matching hats. On the way back, we passed under the Santa Clara Arch, which we hadn’t seen before. Nice detail to have on your morning route, even if the main event didn’t happen.

 

Dziś wstaliśmy o 5 rano - co już samo w sobie było dość śmiałym pomysłem - bo słyszeliśmy, że podobno miała być poranna msza w Templo de Santa Clara. To byłby nasza szansa, żeby zobaczyć wnętrze tego kościoła. No cóż, jak się okazało, “słyszeliśmy, że podobno” to niezbyt solidne źródło informacji. Kościół był zamknięty na cztery spusty i nic nie wskazywało, że może to się zmienić w najbliższym czasie.

Mimo to i chociaż było rześko (wskoczyliśmy w ciepłe kurtki!), nasz spacer był wart wczesnej pobudki. Cuzco o tej porze jest naprawdę spokojne—puste ulice, miękkie światło, zero wycieczek z chorągiewkami i identycznymi czapkami. W drodze powrotnej przeszliśmy pod łukiem Santa Clara, którego wcześniej nie widzieliśmy.

Eventually, we headed back to our hotel for breakfast. Today we decided to have it on the balcony. Cathedral view never gets old, after all. The morning wasn’t what we planned, but honestly, better than expected.

 

W końcu wróciliśmy do hotelu na śniadanie. Dziś postanowiliśmy zjeść na balkonie naszej hotelowej kawiarni. W końcu widok na katedrę nigdy się nie nudzi.

Santa Ana Arch

There’s still plenty of time before dinner, so we decide to take a casual stroll up to the Santa Ana arch. Very casual. Very chill. Or so we thought…

We pass a llama fountain (yes, that’s a thing), turn left, and suddenly a steep, charming little street opens up before us. It looks lovely. Inviting, even. A friendly cobblestone welcome. But don’t be fooled, this street is a seasoned con artist, luring naive visitors into believing that by day two, they’ve somehow conquered the altitude.

Spoiler: we have not.

 

Do kolacji zostało jeszcze sporo czasu, więc postanawiamy wybrać się na spacer do łuku Św Anny. Ot, taki mały spacerek. Na spokojnie. 10 minut w każda stronę. Tak nam się przynajmniej wydawało.

Mijamy więc fontannę z lamami skręcamy w lewo i nagle otwiera się przed nami stroma, urocza uliczka. Wygląda zachęcająco. Prawie jak z pocztówki. Ale zaraz się przekonamy, że to czysta zasadzka – ta ulica doskonale wie, jak skusić naiwnych turystów, którym się wydaje, że po dwóch dniach w Cuzco ogarnęli już chorobę wysokościową.

Spoiler: nie ogarnęliśmy.

As we wheeze our way up, red-faced and rethinking all life choices, we turn right into yet another delightfully vertical street — the final ascent to the arch. Raincoats come off because we’ve each created our own personal saunas inside them. Step by step, we climb, each one a negotiation with gravity.

If high altitude were a person, she’d be lounging on a nearby balcony, popcorn in hand, watching us with a smirk.

But then — finally — we pass through the arch and turn around. And the view?

Worthy. So worthy.

 

 

Zasapani, czerwoni na twarzach docieramy na górę i skręcamy w prawo, gdzie kolejna, jeszcze bardziej stroma droga prowadzi już prosto do łuku. Zdejmujemy płaszcze przeciwdeszczowe, bo zdążyliśmy już sobie w środku zorganizować własne sauny. Krok po kroku, wleczemy się do góry walcząc z grawitacją.

Gdyby wysokość była człowiekiem, siedziałaby teraz na balkonie z miską popcornu, obserwując nas z politowaniem i rozbawieniem.

Ale w końcu przechodzimy przez łuk i odwracamy się, żeby popatrzeć na miasto.

A widok jest zacny.

We arrive at just the right moment - that magical in-between time when the sky is glowing with sunset colours and the lights of the city below start to flicker on. The scene is absurdly pretty, almost suspiciously cinematic. We stay a while, letting the sky darken, setting up the tripod to capture long exposures of car lights trailing down the hill. The street is relatively busy, which helps. Cars pass, red lights streak, and just like that, we’ve got our shot.

And so our second day in Cusco is nearly over. Breathless, glowing (mostly from the uphill effort), we are ready for our dinner. We go down again.

 

 

Trafiamy idealnie – na niebie widać jeszcze kolory, ale światła miasta właśnie zaczynają się zapalać. To najbardziej magiczny czas dnia, jeśli chodzi o światło. A potem rozstawiamy statyw i czekamy, aż zrobi się ciemniej i robimy zdjęcia z długim naświetlaniem - czerwone światła samochodów zostawiają smugi na brukowanej ulicy. Ruch jest wciąż dość duży, co nam tylko pomaga. Klik, pstryk  i mamy to.

I tak kończy się nasz drugi dzień w Cuzco, zasapani, rozgrzani (głównie przez podejście), jesteśmy gotowi na kolację. Schodzimy zatem znowu niżej.

Portal de Panes and fountain controversy

The rain had been relentless during our Korean lesson that afternoon, drumming steadily against the windows, but as soon as the class concluded, the clouds parted with a sudden squint of sunlight—the kind that dappled the streets with gold, inviting us outside. With dinner still a few hours away (and snacks in our bellies), we decided to seize the moment and took a walk around the Plaza de Armas. Once the ceremonial Huacapata, the heart of the Incas, the square now echoes with the energy of tourists and locals alike. The northern and western sides overflow with small shops and cozy cafes. On the northeastern edge, the imposing cathedral stands like a guardian of the past, while the Templo de la Compañía de Jesús at the southeast corner boasts its impressive belfries.

Tego popołudnia podczas naszej lekcji koreańskiego lunął deszcz, ale gdy tylko lekcja się skończyła, deszcz także się skończył. Bardzo to było miłe z jego strony. Do obiadu było jeszcze sporo czasu (i przekąski swieżo w naszych brzuchach), postanowiliśmy więc wykorzystać tę chwilę i poszliśmy na spacer po Plaza de Armas. Kiedyś ceremonialna Huacapata, serce Inków, plac po dziś dzień jest samym pępkiem Cusco. Północna i zachodnia strona jest pełna małych sklepików i przytulnych kawiarni. Na północno-wschodnim krańcu wznosi się imponująca katedra, podczas gdy Templo de la Compañía de Jesús w południowo-wschodnim narożniku szczyci się imponującymi dzwonnicami.

We meander through the Portal de Panes, a covered cloister pavement with overhanding buildings, supported by stone pillars or arches, that is circling the plaza. It creates a rain-free and sun-shaded walking space nearly all the way around the square. The Portal de Panes used to be part of the palace of Pachacuti.

 

Okrążamy plac idąc przez Portal de Panes, kryty chodnik klasztorny z nadwieszonymi budynkami, podpartymi kamiennymi filarami i łukami, który okrąża plac. Tworzy on wolną od deszczu i zacienioną słońcem przestrzeń do spacerów niemal wokół całego placu. Portal de Panes był kiedyś częścią pałacu Pachacuti.

The ornamental fountain in the central part of the square is a cast-iron design, installed in 1872, and has quite the story to tell—one marred by a lot of controversy. Originally, it featured the figure known as “the Apache,” a striking image of a Native American named Chief Kisko. Why this figure topped the fountain instead of an Inca ruler sparked much debate. Some said it was a simple mistake during shipping; others suggested it was a peculiar choice by the rector of the local university. Even the famous explorer Hiram Bingham commented on the oddity of a Native American statue standing in the heart of the former Inca capital. In 2011, with a nod to history’s importance, the Apache statue was removed (story says it was a group of not completely sober local men who initiated it), replaced by a representation of Manco Capac, the first Inca ruler. Now, this figure proudly adorns the fountain, a testament to the city’s heritage and a reflection of its intricate past.

Ornamentalna fontanna w centralnej części placu to żeliwna konstrukcja zainstalowana tu w 1872 roku, której historia jest dość kontrowersyjna. Jeśli patrząc na jej rzeźby, myślicie, że są one tutaj - przepraszam za język - ni w pipę, ni w oko, to wcześniej było jeszcze gorzej. Pierwotnie na jej szczycie znajdowała się bowiem postać znana jako „Apacz”, uderzający wizerunek rdzennego Amerykańskiego wodza Kisko. Dlaczego to ta figura znajdowała się na szczycie fontanny, a nie reprezentacja władcy Inków jest przedmiotem wielu dyskusji. Niektórzy twierdzą, że był to zwyczajnie błąd podczas wysyłania fontanny (która była produktem masowej produkcji, zamówionej z katalogu), a inni sugerują, że był to osobliwy wybór rektora lokalnego uniwersytetu. Nawet słynny odkrywca Machu Picchu, Hiram Bingham, skomentował obecność posągu rdzennego Amerykanina stojącego w sercu dawnej stolicy Inków. W końcu, w 2011 roku, w uznaniu znaczenia historii, posąg Apacza został usunięty i zastąpiony postacią Manco Capac’a, pierwszego władcy Inków (niektórzy twierdzą, ze usunięciem Apacza zajęło się kilku mieszkańców miasta po pijaku...). Ta nowa figura Inki dumnie zdobi fontannę, będąc świadectwem dziedzictwa miasta i odzwierciedleniem jego skomplikowanej przeszłości.

As the sun dips below the horizon, casting a warm glow over the city, the lights around Plaza de Armas flicker on, bathing the entire square in golden radiance. Still wet cobblestones reflect the illumination making everything shimmer as if sprinkled with golden dust. It looks quite impressive.

PS. The church you can see on the hill is St Cristobal’s church and obviously we plan to climb there one day. The view must be respectable!

Gdy słońce chowa się za horyzontem, zapalają się światła wokół Plaza de Armas, zalewając cały plac złotym blaskiem. Nadal mokre od deszczu brukowane kamienie odbijają światło, sprawiając, że wszystko lśni, jakby posypane złotym pyłem. Wygląda to całkiem imponująco.

PS. Ten kościół, który widzicie na wzgórzu (San Cristobal)? My też już zauważyliśmy, że widok stamtąd musi być zacny i mamy w planach wizytę.