sunset

Santa Ana Arch

There’s still plenty of time before dinner, so we decide to take a casual stroll up to the Santa Ana arch. Very casual. Very chill. Or so we thought…

We pass a llama fountain (yes, that’s a thing), turn left, and suddenly a steep, charming little street opens up before us. It looks lovely. Inviting, even. A friendly cobblestone welcome. But don’t be fooled, this street is a seasoned con artist, luring naive visitors into believing that by day two, they’ve somehow conquered the altitude.

Spoiler: we have not.

 

Do kolacji zostało jeszcze sporo czasu, więc postanawiamy wybrać się na spacer do łuku Św Anny. Ot, taki mały spacerek. Na spokojnie. 10 minut w każda stronę. Tak nam się przynajmniej wydawało.

Mijamy więc fontannę z lamami skręcamy w lewo i nagle otwiera się przed nami stroma, urocza uliczka. Wygląda zachęcająco. Prawie jak z pocztówki. Ale zaraz się przekonamy, że to czysta zasadzka – ta ulica doskonale wie, jak skusić naiwnych turystów, którym się wydaje, że po dwóch dniach w Cuzco ogarnęli już chorobę wysokościową.

Spoiler: nie ogarnęliśmy.

As we wheeze our way up, red-faced and rethinking all life choices, we turn right into yet another delightfully vertical street — the final ascent to the arch. Raincoats come off because we’ve each created our own personal saunas inside them. Step by step, we climb, each one a negotiation with gravity.

If high altitude were a person, she’d be lounging on a nearby balcony, popcorn in hand, watching us with a smirk.

But then — finally — we pass through the arch and turn around. And the view?

Worthy. So worthy.

 

 

Zasapani, czerwoni na twarzach docieramy na górę i skręcamy w prawo, gdzie kolejna, jeszcze bardziej stroma droga prowadzi już prosto do łuku. Zdejmujemy płaszcze przeciwdeszczowe, bo zdążyliśmy już sobie w środku zorganizować własne sauny. Krok po kroku, wleczemy się do góry walcząc z grawitacją.

Gdyby wysokość była człowiekiem, siedziałaby teraz na balkonie z miską popcornu, obserwując nas z politowaniem i rozbawieniem.

Ale w końcu przechodzimy przez łuk i odwracamy się, żeby popatrzeć na miasto.

A widok jest zacny.

We arrive at just the right moment - that magical in-between time when the sky is glowing with sunset colours and the lights of the city below start to flicker on. The scene is absurdly pretty, almost suspiciously cinematic. We stay a while, letting the sky darken, setting up the tripod to capture long exposures of car lights trailing down the hill. The street is relatively busy, which helps. Cars pass, red lights streak, and just like that, we’ve got our shot.

And so our second day in Cusco is nearly over. Breathless, glowing (mostly from the uphill effort), we are ready for our dinner. We go down again.

 

 

Trafiamy idealnie – na niebie widać jeszcze kolory, ale światła miasta właśnie zaczynają się zapalać. To najbardziej magiczny czas dnia, jeśli chodzi o światło. A potem rozstawiamy statyw i czekamy, aż zrobi się ciemniej i robimy zdjęcia z długim naświetlaniem - czerwone światła samochodów zostawiają smugi na brukowanej ulicy. Ruch jest wciąż dość duży, co nam tylko pomaga. Klik, pstryk  i mamy to.

I tak kończy się nasz drugi dzień w Cuzco, zasapani, rozgrzani (głównie przez podejście), jesteśmy gotowi na kolację. Schodzimy zatem znowu niżej.

Nomad

For the dinner tonight we chose one of the most popular places in Marrakesh, Nomad. It is a modern Moroccan restaurant and rooftop bar, set over four floors in a building that used to be an old carpet store. Located on Rahba Kedima Spice Square in the heart of Medina, it boasts two rooftop terraces, offering views over the old town rooftops and all the way to the Atlas Mountains.

Na dzisiejszą kolację wybraliśmy jedno z najpopularniejszych miejsc w Marakeszu - Nomad. Jest to nowoczesna marokańska restauracja zajmująca cztery piętra budynku, który kiedyś był sklepem z dywanami. Usytuowany przy placu przypraw Rahba Kedima w samym sercu Medyny, Nomad oferuje dwa tarasy na dachu, z których roztaczają się widoki na dachy Starego Miasta i góry Atlas daleko w tle.

Vibrant and lively, Nomad offers traditional local cuisine and international dishes with a Moroccan twist, all made with fresh and local products. It is neither very cheap nor crazily expensive. Our choice tonight was a plate of mezze, calamari with aubergine, and chicken breast with white beans and mushrooms.

Nomad oferuje tradycyjne dania kuchni lokalnej i dania kuchni międzynarodowej ale z marokańskim akcentem, wszystkie przyrządzane ze świeżych i lokalnych produktów. Nie jest ani bardzo tani, ani szalenie drogi. Nasz dzisiejszy wybór padł na półmisek mezze, kalmary z bakłażanem i piersi kurczaka z białą fasolą i grzybami.

We started our meal when sun was relatively low and finished well after sunset. It was a very eventful day, and we cannot be more ready for bed.

Zaczęliśmy posiłek, gdy słońce było stosunkowo nisko, a zakończyliśmy sporo po jego zachodzie słońca. To był bardzo pełen wrażeń dzień i nie możemy być bardziej gotowi do snu, niż jesteśmy.

Namsan (남산)

As the day winds down, we arrive at Namsan, or if you prefer South Mountain, where the 270-meter-high peak offers a serene escape from the city center. Here, the Namsan Seoul Tower has stood tall for over 40 years, proudly marking its place as one of Korea's iconic landmarks. The mountain is enveloped by Namsan Park, a lovely public space cared for by the city, which treats visitors to sweeping views of Seoul.

We decided to take the cable car to the summit, and were greeted by a breathtaking sunset that bathed the city in vibrant hues of orange and red.

 

Gdy dzień pomału dobiega końca, docieramy do Namsan, co przetłumaczyć można jako Południowa Góra. Tu, na 270-metrowym szczycie od ponad 40 lat króluje wieża Namsan Seoul Tower, jedno z najpopularniejszych miejsc wśród i turystów i mieszkańców Seulu. Namsan oferuje bowiem odwiedzającym rozległe widoki na miasto.

Postanowiliśmy wjechać na szczyt kolejką linową i zostaliśmy tu obejrzeć zachód słońca, który skąpał miasto w żywych odcieniach pomarańczy i czerwieni.

And before we got to the hotel, a street food snack…

A zanim dotrzemy do hotelu mijamy ulicę ze street food i myk pieczonego ziemniaczka

City lights on the water

After the swimming pool and the gym (I will make an entry about it tomorrow), we go to the park again. It is still hot like the inside of the oven, but the trees around the skywalk are protecting us somewhat from the scorching sun. Somewhat. And we see a Nessie again J

As the sun goes down, the colours appear and it is quite beautiful in the park. Marcin says at some point in a bit as if a unicorn vomited a rainbow, but these intense pastels are to my liking.

 

Po basenie i siłowni (wpis o tym jutro) znowu udajemy się do parku. Nadal jest gorąco jak w piekarniku, ale drzewa wokół drogi na rampie nieco nas chronią przed palącym słońcem. Nieco. I znowu widzimy Nessie J

Kiedy słońce chyli się ku horyzontowi, w parku z każdej strony wypełzaja kolory. Marcin, apoteoza romantyzmu, mówi w pewnym momencie, ze jest tak, jakby jednorożec właśnie rzygnął tęczą, ale te intensywne pastele mi się bardzo podobają.

Then it becomes dark and the lights of sky scrapper reflect in the lake and the temperature drops a little – it is still very warm but pleasant.

Potem robi się ciemno, światła wiezowcow zaczynają odbijać się w jeziorze i temperatura trochę spada – nadal jest bardzo ciepło, ale bardzo przyjemnie. Optymalna temperatura dla mnie.

We walk back to the hotel but this time we go below the skywalk, as the streets are now full of people selling street food or having their dinner and chatting around and it is nice to be a part of this commotion.  (the pictures below are from iPhone, thus the lower quality).

Wracamy pomału do hotelu, ale tym razem schodzimy pod rampę, gdyż ulice są teraz pełne ludzi sprzedających jedzenie lub jedzących obiad, albo zwyczajnie odpoczywających po pracy przy pogawędce z sąsiadami, i miło jest być częścią tego zamieszania. (zdjecia ponizej są z telefonu, stąd słaba jakość)

Temple of the Dawn

We go back to the Chao Phraya river to, a bit perversely, watch Temple of the Dawn at dusk. We decided to watch the evening spectacle of light from the rooftop bar of the Sala Rattanakosin. As we arrive early, we get the best sits and - waiting for the sunset - we happily drink hectolitres of cocktails, mocktails, and beer.

 

Wracamy nad rzekę Chao Phraya, by nieco przewrotnie obejrzeć Świątynię Świtu o zmierzchu. Postanowiliśmy obejrzeć cowieczorny spektakl światła z baru na dachu hotelu Sala Rattanakosin. A ponieważ jesteśmy tu dość wcześnie, to mamy najlepsze możliwe miejscówki i - czekając na zachód słońca - radośnie wypijamy hektolitry koktajli (z i bez alkoholu), a Marcin także piwa.

I will not write too much as the pictures will tell the story best, but the sunset was beautiful and quiet, even though the traffic on the river was somewhat insane, and then the sanctuary lights went on and the Arun Temple looked just magnificent.

 

Nie będę się zbytnio rozpisywać, bo zdjęcia opowiedzą tą historię najlepiej, ale zachód słońca był piękny i spokojny, mimo że ruch na rzece był nieco szalony, a potem zapaliły się światła sanktuarium i świątynia Arun wyglądała po prostu wspaniale.